z wysmukłego młodziana stał się mężczyzną muskularnym, o bujnym wąsie, zadartym w górę, o ruchach porywczych, żołnierskich. Zaledwie z miejsca ruszyli, Rafał zaczął pytać:
— Skądże w tej chwili jedziesz, braciszku?
— Z domu.
— A dawnoś wrócił?
— Już w marcu pułk nasz przelazł przez Pirenejskie góry. Z Francyi wyprzedziłem go dyliżansem...
— Kiedyżeś do Olszyny przybył?
— Dopiero w czerwcu.
— Przez cały czas przy ojcu byłeś?
— Aż do tej chwili. Ledwiem się oto wydarł.
— Ależ wałacha masz, niech go pioruny! Cóż za koń! — nie mógł Rafał powstrzymać okrzyku, patrząc na źrebca, idącego przy koniach na przyprzążkę.
— Iberyjczyk... a jeszcze w Olszynie go paśli — skromnie wtrącił Cedro.
— Ależ koń!
— Musiałem dobrego konia wziąć na tak wielką wyprawę.
— Na jakąż to znowu wielką wyprawę?
Krzysztof popatrzał na niego z ukosa i rzekł:
— Na wielką wojnę.
— A no tak, rozumie się... — poprawił się Rafał. — Ja bo siedzę tak na uboczu...
— Rzeczywiście, tak się zaszyłeś, żem ledwo się dopytał.
— To ty idziesz znowu?
— Kpisz, bracie, czy o drogę pytasz? Już w końcu czerwca nasz piąty korpus przeszedł granicę.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/355
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.