Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Melduję...
— Cóż meldujesz, stary Austryaku?
— Me... melduję... jako gość je... jedzie.
— Wściekłeś się, czy co? Do mnie gość jedzie?
— Widać ano, że z góry gość jedzie...
— Prawda! Ktoś jedzie. Bryka w trzy konie...
— Bryka nie... nie tutejsza... Bryka jak się patrzy... kra-kra-kowska...
— Prawda! Bryka krakowska... Konie wspaniałe...
Z góry, po wertepach drogi, po wybojach i kamieniach ostrożnie zjeżdżał zaprząg solidny. Zdala widać było, że wysoko schlastany jest błotem. Para rosłych koni szła w dyszlu. Trzeci na przyprzążkę podreptywał luźno. W siedzeniu owinięty w burkę jechał podróżny. Rafał nie spuszczał go z oka. W pewnej chwili zakrzyknął:
— Ejże, Michcik, ejże! Czy to tylko nie pan Cedro do nas jedzie?
— Nie mogę odpowiedzieć, jako żem nigdy takiego pana Cedra na oczy nie uświadczył
— Ejże, Michcik!
Zbliżyła się bryka o staje, o dwa. Rafał stanął na pniaku. Podróżny, ujrzawszy go, przyłożył szkła do oczu. Już teraz Olbromski nie wątpił. Jakże nie huknie ku niemu z całej piersi:
— Krzysztof! Krzysztof!
Podbiegli ku sobie i padli wzajem w ramiona bez słów.
Za chwilę Rafał siedział z przyjacielem na bryce, zdążając do dworu w Wyrwach. Michcikowi kazał wleźć na kozieł. Nie mógł się napatrzyć na Cedrę, który