Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do rozmowy Michcik, czyniąc na koźle foremny półzwrot w tył.
— Milcz, głupi! Sobie bierz Samosiłka.
— Według... według rozkazu.
— Któż to jest? Twój koniuszy? — spytał Cedro.
— To jest taki Michcik, jeszcze brata Piotra famulus.
— To Michcik... — rzekł Cedro z uszanowaniem. — Słyszałem o tobie, bracie, dużo dobrego... — zwrócił się do żołnierza. — Pójdziesz i ty na wojnę?
— Skoro panicz...
— A cóżeś to w tych czasach porabiał?
— W austryackich glidach, przeciwko nam służył! — wtrącił Rafał, przejęty nagłą złością do Michcika.
— Do dyabła! — mruknął Cedro.
— Dopraszam się łaski pana porucznika... — począł bełkotać żołnierz — sześć razy dezer... dezertero.. Kije brałem trzy razy, w kajdanach... pod sądem bywałem... Nie udało mi się do swoich dostać.
— Przeszedł na polską stronę dopiero pod Sandomierzem... — dodał Olbromski. — Teraz u mnie na folwarku burmistrzuje.
— Toś, Michcik, i strony swoje zdradził dla tego panicza?
— Trza było, bo karczunku tu dużo, a pan młody.
— No, i podoba ci się w tych górach?
— Niczego. Miejsce dosyć wesołe, ino...
— Ino co?
— Ino piáchu, jak się patrzy, mało.
— Piachu mało?
— Kamienia dużo, a piáchu, po prawdzie, mało.