Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzeczywiście, te to po polsku! — ozwał się z kąta Dąbrowski grubym, chrapliwym głosem. — Tak robił stary Czarniecki: Ty, Rakoczeńku, do mnie, na moje śmiecie, to ja, Rakoczeńku, do ciebie! A tu jeszcze nie na cudze, mospanku, tylko na swoje własne.
Wszyscy spojrzeli ku starcowi i wlepili oczy w jego oblicze.
— »Ja« — to znaczy ów pułk jeszcze niesformowany za cudzą granicą... Czarniecki!... — mruknął Zajączek, bokiem zwrócony do antagonisty i nie patrząc na niego.
— »Ja« — to znaczy my wszyscy, żołnierze, jak tu jesteśmy!
— Zbyt to dla mnie enigmatyczne.
— To jasne, jak słońce. Waćpan widzisz ten plan od czterech dni, bo ślepy by go nie widział, ale po zwyczaju z pychy mącisz w głowach i sumieniach...
— Mości panie! — zapienił się Zajączek, szarpiąc ręką szpadę.
— Żebyśmy nie zapomnieli, żeś między nami rangą najstarszy — ciągnął Dąbrowski. — Pamiętamy.
— Jestem rangą najstarszy, to niewątpliwa. Nie dlatego jednak podałem zdrową i jedyną radę, tylko dla pospolitego dobra. Niech książę Ferdynand pójdzie na ziemie pruskie i pobudzi Wszechniemce — co wtedy? Kto będzie bronił ludu, o którego mniemania tak wam chodzi? Rozdepcą go wtedy i w obcy nam naród obrócą.
— To samo mogliby zrobić bez chodzenia we Wszechniemce, gdybyśmy, stosownie do rady waścinej szli marszem... w tropy Dyherrn’a.