Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jam już wszystko powiedział. Teraz słucham rozkazów.
Dąbrowski przez chwilę milczał. Potem ciężkimi kroki bezwiednie wyszedł ku środkowi izby. Olbrzymie jego ciało ledwie się mieściło w ciasnym wojskowym uniformie. Ciężko westchnął. Obejrzał płomieniami oczu twarze generałów i rzekł:
— Moja rada jest taka: nie ustąpić! Ani piędzi. Owszem — napaść!
— Dobra rada... — żgnął go szyderstwem Zajączek.
— Napaść co tchu, nim przekroczą Wisłę. Jeszcze jej nigdzie nie przeszli. Mostu nie mają. Jeśli tedy ją przejdą, to w bród, albo na krypach, to znaczy garstką. Tę zgnieść napaścią. Nim most zbudują, przejść świder i całą siłą zagarniać Galicyę po prawej stronie Wisły, aż do jej źródła. Możemy po drodze zetknąć się z cesarzem i księcia Ferdynanda wziąć we dwie kluby. Całą Galicyę skrzyknąć i podnieść. Nasza to ziemia rodzona. Od wieków... Na głos twoich kroków, wodzu, cała się zatrzęsie po szczyt karpacki. Z tym żołnierzem, który stał nad błotem raszyńskiem... Mocny Boże! widziałem przecie temi staremi oczyma, co już nie na jedno patrzały... Idź w kraj nie jako oficer, lecz jako zwiastun!
— Prawdę powiedział! — jak jeden krzyknęli generałowie.
Poniatowski po tych słowach wstał i oczy jego zaszkliły się łzami rycerskiego uniesienia. Wszyscy zbliżyli się ku Dąbrowskiemu. Twarze ogniem gorzały.
— Za wygraną bitwę obstoi takie słowo! — rzekł twardo Sokolnicki.