Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziemy... Święty jeleń z krzyżem między rogami spotkał nas w lesie... Rafał do niego strzelił... Szczepan... daj-że mi pić, daj-że mi pić...
Wolno nasuwa się, sztorcem nastawia, jak grot lancy, złowrogie pytanie:
— Skądże tu, u Boga, ma być Trepka? Gdzie?
Wracają trzeźwe i spokojne myśli, przypływa jasna świadomość:
— Śniło mi się, widać, o Trepce...
I znowu, niby ogromy chmur, pędzą myśli innego porządku, wychodzą skądinąd sylogizmy namiętne, pytania natarczywe, odpowiedzi rącze i dowcipne całe komplety genialnych widzeń, odkryć istotnych, wynalazków w dziedzinie myśli ludzkiej. Śmiech dobrotliwy otacza je niby mgła...
— Nie jesteś tak znowu głupi, Szczepanku, jak sądziłem... Nie, doprawdy, nie! Jest w tem sens pewien, jest treść w twoich ględzeniach. Więcej znaczy nowy rów, przerznięty w odwiecznych bajorach nad Wisłoką, niż wygrana potyczka... Czy tak? Niż potyczka pod Burviedro, pod Calatayud? Więcej znaczy jeden przytułek, jeden szpital w twojej, prawi, dziedzinie, niż zdobycie sztandaru... Czy tak? To rzeczy zgoła różne, braciszku miły... Toż przecie jasno widać...
Głowa się pali, głowa kipi i wre. Jako snopy ognia latają w niej zdarzenia, obrazy, dowody, przykłady. Snują się łańcuchy myśli:
— Zabawnyś ty, stary, zabawnyś ty ze swoją przyziemną, chlebożerną filozofią! Poczciwa jest twoja głęboka, wymyślona głupota, łzy mi gorzkie wyciska z oczu. Wyrzekłeś się bohaterstwa nietylko za siebie,