Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale za syny i wnuki, odpinasz na zawsze pióra od przyłbicy i miecz rzucasz rycerski. Pracy się nędznej poślubiłeś, żeby odkupić pradziady i prawnuki... Zabawnyś ty, stary, zabawny...
Mówisz, że nam to sądziły dzieje... Nie to nam sądziły dzieje, co gorsze, albo lepsze, jeno to, co najpodlejsze, co nogami zdeptane, co na samem dnie leży. Sądziły nam dzieje uciekać, jak psom zerzniętym batami z pod Krupczyc, z pod Kobyłki, a po bohatersku wchodzić na Calle del Cosso... Tak nam sądzono...
— Alboż to prawda?... — śmieje się w ucho Trepka, czy dyabeł z obrazu w bocznej nawie kościoła świętego Jakóba w Saragosie. — Alboż to prawda? Nikomu nic nie sądzono. Każdy czyni, co chce, wola jego i rozkazanie. Chce żyć, to żyje, a chce umierać, tak jak ty głupio i po zwierzęcemu, to umiera...
W piersiach wyważa się coś, jak stawidło, trzymające przemocą wody zdławione.
A wyrwała się i bucha nie woda, lecz ogień. Huczy krew.
Lodowaty strach błądzi po piersiach. Nogi ma z soplów, lekkie, jak zimny dech. Gdzie stanie, tam przeraźliwy dreszcz lata. Schyla się i szepce:
— Siadłbyś rankiem w saneczki, w jednego konia... Kopna, nieprzeparta droga. Pierwszy śnieg. Skoczyłbyś cwałem zobaczyć, co też tam w Olszynie słychać. Czy też zdrowi, czy ojciec... czy Mery...
Biją w swe kowadełka kowaliki: raz raz, raz raz...
Wszystko urwało się i zapadło w ziemię. Szum i trzask...
Wstręt... Ktoś pozywa na sąd za owo wino w świę-