Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dni upływać mu będą na grze w karcięta, bilard czy domino, na próżniactwie, rozpuście i nudach w jakiejś resursie Pescarego, w towarzystwie kolegów, których widział tylu. Nie nęciło go to życie.
Dla takiego ideału porzucić starego ojca? Dla tego podeptać jego nadzieje i ułudy? Dla tego przeżyć ów dzień grudniowy? Nie, nigdy! Więc wrócić do domu? Wrócić, jako rycerz, który wąchał już proch, ale bardzo z daleka? który odbył konno dość szeroko zakreśloną wycieczkę po kraju?... I to już niemożliwe.
Widział on już zdala wojnę, i wrosła weń, jak drzewo wrasta w ziemię niezmiernymi korzeniami, pasya do wielkiego a mocnego czynu. Wrócić do cichych, rolniczych prac z Trepką, do pracowitego snycerstwa wzorów kultury w twardym klocu kamiennym, kiedy tuż obok, za lasami sąsiedniego powiatu tworzą się dzieje, łamią i roztrzaskują kamienne tablice praw pisanych, spychają z przyciesi owe budynki i nowych plany misterne, z szatańskim sprytem wysnute ze zdradzieckiego mózgu urzędników, które był w wiedeńskich poznał przedpokojach?
Z Warszawy, która za tych dni była jak pełny ul, gdy weń wyrojone pszczoły na pracę wracają, gdzie wszystkie siły ludu prężyły się, niby moc człowieka w jednej rozpętanej prawicy, w posępnym i gorzkim nastroju ducha wyruszył do Kalisza. Ciepłe były, łagodne, podjesienne noce. Gdy kolumny cicho i bezpiecznie ciągnęły od zmierzchu do rana gościńcem, a wyborowa kompania jazdy krakowskiej szła w tropy swego wodza, stary wachmistrz Gajkoś, dowodzący tą kompanią, wnet szlusował do młodego i mamrotał mu do ucha: