Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pokój podają na wieczny czas — i tyla.
— A no przecie czytali.
— Będziemy to w onym Kaliszu stoić?
— Taki rozkaz,
— Śliczności my wojnę zwojowali, ani słowa!
— Da Pan Bóg doczekać... Jeszcze, jeszcze... Dopieroć zuchelczek tyli, jak gniazdo skowronkowe.
— Do stu par dyabłów! To ja na musztrę, mam jeżdżać pod Grodno? Ja musztry nauczny. Lepiej chyba Żydom gnój z pod kóz wyrzucać... Abo babę pojąć, żeby człowiekowi znaki obdarła i kopyścią go po łbie praskała.
— Cichajcie, wachmistrz!
— Paniczu! Widział ja się we Warszawie z jednym.
— No?
— To samo z pod Kniaziewicza jeszcze. Oba my z Neapolu przyśli, ino ja wcześniej, bom głupszy i na śmierć mię dockliwiło, a tamto szelma — jeden mur. Na Śląsko przyśli. Świderski ich przyprowadził grosmajor.
— Cóż to za broń?
— Z nadwiślańskiej legii. Kamraty jeszcze — chy — gdzie! Z pod starego jeszcze kochanka. Gdzie takie nie bywały! Wszystkie boje z Austryakiem, Hohenlinden, wielka droga bez Szwajcary ze Sokolnickim. A potem w służbach cyzalpińskich. Oni ta wreszcie pod króla Józefa pośli, a ja się do ziemie wydarł.
— No, a teraz cóż z nimi?
— Pada mi ten kamrat: naszą starą neapolitańską legię od nowa sztyftują. Jakisi książę Hieronim w nich się pokochał.