Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O ciebie... — szepnął Cedro że ściśniętymi zębami, ale Rafał odsunął go od siebie łagodnym i łaskawym ruchem. Na przeciwległej stronie sali, w odosobnionem krześle siedziała jego księżniczka z głową opartą o kraj marmurowego kominka. Patrzali się w siebie zaklętemi oczyma przez długi, niewymowny czas. Nie umieliby powiedzieć, ile go upłynęło, nie umieliby określić, co się działo na świecie otaczającym, ani w głębokości ich dusz. Nie wiedzieli nawet o tem, że upływające minuty niosły na falach najwyższe złudzenie rozkoszy.
Zakłócała ciszę muzyka i zajmowała przestrzeń młoda, piękna panna, z wdziękiem tańcząca solowy taniec — szal. Przebiegła salę to tu, to tam, rozciągając nad głową błękitny szal z kaszmiru. Jeśli stawała na zło to li tej drodze spojrzeń obłąkanych z rozkoszy, przywierali na mgnienie powieki, by za chwilę z tem straszniejszą miłością upajać się sobą.
Wreszcie, nim piękność ukończyła swój taniec, Rafał podniósł głowę. Od niewypowiedzianego uśmiechu zaćmiły się i ściemniały jego oczy i stały się do oczu księżniczki podobne. Usta oblekły się wyrazem potęgi i cudownej siły. Stał się piękny, wspaniały i niezwyciężony. Wolnymi kroki, z wdziękiem i zwinnością tygrysa poszedł, nie widząc miejsc ni osób. Przeszedł wskazane korytarze, schody, sienie, znowu schody Wszędzie było pusto i cicho. Daleki gwar zagłuszał odgłos kroków. Pchnął pół otwarte drzwi i wszedł do buduaru. Panował tam prawie mrok. Na kominku żarzył się stos bukowych węgli. Okrył je już popiół fijoletowo-perłowy. Zdala, z za dziesiątych ścian, docho-