Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdziwienie, prawie zdumienie. Przez chwilę nie odrywał od niego oczu, i przykry niepokój w nich się odmalował. Rafał uczuł odrazu dla tego człowieka niewytłumaczoną życzliwość i przyjaźń. Książę wstał ze swego miejsca, skłonił się przed wchodzącym i zaraz, wskazując mu Rafała oczyma, rzekł tonem uspokajającym, po francusku:
— Mój nowy sekretarz, Olbromski...
Po chwili zwrócił się do Rafała:
— Możesz teraz iść na miasto i zabawić się, robić, co chcesz. Zażądaj od Łukasza pieniędzy i powiedz mu, kiedy ma ci przygotować posiłek.
Rafał wyszedł co prędzej. Na ulicy zapomniał o wszystkiem. Czuł tylko, jak nadzwyczajnie zardzewiał. Nie umiał chodzić po miejskich kamieniach, wiedział o sobie, że jest niezgrabny, sztywny, przygarbiony i prostak w każdym ruchu. Gdy go wymijały piękne pojazdy eleganckich pań i panów, prostował się, ile mógł. Miasto zrobiło na nim wrażenie. Był przygnieciony jego wielkością i, jak mu się zdawało, niesłychanym majestatem. Mijał jedną ulicę za drugą, dworki otoczone parkanami, z za których rozłożyste drzewa wychylały się na błotniste koleje ulicy, pałace gdzie niegdzie za żelaznemi kratami błyszczące, kościoły, nowo wzniesione domostwa. Gdy tak, wlokąc się bez celu, oglądał jedną budowlę za drugą, ktoś go niespodzianie zawołał po imieniu i nazwisku. Rafał podniósł głowę i ujrzał stojącą na środku wiedeńską basztardę, ciągnioną przez pięć ślicznie dobranych szpaków, a w niej z pańską gracyą rozwalonego kolegę z filozofii, Jarzymka.