Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rafuś! — wołał tamten — jeżeli jeszcze żywisz ku mnie żakowskie gniewy, to nie wysiadam wcale, ale jeśli przeprosiłeś się ze mną w myśli, to spadam w twoje objęcia...
— Chodź-że, chodź! — krzyknął Rafał ze szczerą radością.
Jarzymski wyskoczył na kamienie i zaczął ściskać kolegę. Już jednak po chwili zawołał:
— Po stroju od strony Opatowa, czy Sandomierza wnoszę, że przyjeżdżasz wprost ze swego dystryktu.
— Nie inaczej, a ty?
— Ja tu mieszkam.
— Tu? w Warszawie? I dawno?
— Od lat trzech, to jest od chwili, gdym się uwolnił z pazurów stryjaszka i zwalił z karku jego opiekę. Ale o tem potem. Przedewszystkiem siadaj-no, jedziemy do krawca.
— Ależ zaraz...
— Ani jednego słowa! W takich szatkach można robić furorę, ale nie tutaj. Jedziemy do krawca i do szewca.
— Nie, stanowczo! W tej chwili jest to niemożliwe...
— Jak chcesz, ale... jak cię widzą, tak cię piszą. Przecie to my w Krakowie nie dawaliśmy się zjeść w kaszy, a nawet... No, ale skoro inaczej sobie życzysz. Do domu! — rzucił rozkaz stangretowi.
Rafał nie mógł się oprzeć i siadł do powozu. Rumaki, powodowane przez zręcznego stangreta, szły zwolna, w pląsach i potrajały okazałość ekwipażu. Jarzymski z niedbałością rozparł się w siedzeniu i roz-