Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/327

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — O czem?
    — A bo ja wiem o czem, ale powinien.
    — Wiesz co, ty zbyt długo przestajesz z krowami...
    — O, rozumie się — rzekła poważnie, opierając przechyloną głowę na ręce i patrząc w ziemię.
    — Jakże taki pan — tłumaczył jej Rafał dla złagodzenia tego, co powiedział — mógłby przyjeżdżać do pomiernej szlachty, jak my? My sobie panowie na kilkunastu włókach, a to magnat. I z jakiej racyi?...
    — A z tej racyi, że chciałabym go zobaczyć. Przypatrzyłabym się, czy też taki sam...
    — Jeszcze dawniej, — ciągnął, — za polskich czasów, to podobno zajeżdżały poszóstne karoce i najwspanialsze bastardy przed nasz dwór, bo chodziło o kreski na wyborach, albo tam o co. Ale teraz! Żebyś ty wiedziała, jacy oni są...
    — Nigdy nie będę wiedziała, — rzekła z gnuśnym a jadowitym śmiechem — więc cóż mi z tego, że ty wiesz?
    — Cały taki dwór, rodzina siostry...
    — To on ma siostry?
    — Ma... — szepnął.
    W owej chwili Zofka spojrzała na niego i podniosła głowę.
    — Czemużeś mi nigdy o tem nie mówił?
    — A czy to jest dla ciebie ważna wiadomość?...
    — Czy to jest dla mnie ważna wiadomość?... cha-cha!... Tak, to jest dla mnie... dużej wagi.
    Rafał zamilkł i odął usta. Było mu nieswojo i głupio siedzieć z siostrą w tej tarninie. Wstał tedy