Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w mieście pamiętają o tem przez dwa dni. Raz tatuńcio jeździł aż do Opatowa, tośmy się do tego zdarzenia tydzień przygotowywali, konie paśli, kurczęta smażyli. A taki książę pojechał w świat — i znikł. Może przyjedzie, a może nie. Jego jaśnie oświecona wola! Jakaż to musi być satysfakcya tak z oczu ludzkich zniknąć!
— Cóż ci znowu strzeliło do głowy?
— Nic nadzwyczajnego. Mnie się wydaje, że i ty sam chciałbyś tak skoczyć we światy.
— Nie, wcale nie!
— Ejże...
— Głupia jesteś sroka i tyle. Ty myślisz, że świat to akuratnie tyli, co Klimontów z Koprzywnicą. Wleziesz za góreczkę, schowasz się i — niema! Zobaczyłabyś ty, co się tam dzieje.
— Nie zobaczę, nie masz mię co straszyć.
— A żebyś wiedziała, że nie zobaczysz!
— Ech, co ty wiesz... Mnie się wydaje, że on musi być jakiś... puszysty, jasny, cichy... Jakie to cudne słowo: jaśnie oświecony pan, jaśnie oświecony książę pan...
Rafał nie odpowiadał. Ale w chwili, gdy siostra mówiła napoły do niego, a właściwie do siebie te słowa, uczuł w sobie tęsknotę, spływającą niby kropla zjadliwa, która rozgryza i kruszy wszystko, co na swej drodze spotka.
— Powiedz mi — gwarzyła Zofka: — to on nieboszczykowi bratu Piotrowi, Panie świeć nad jego duszą, takim był socyuszem, a czy to nie powinien przyjechać tutaj i z tatuńciem się politycznie rozmówić?