Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na twój koszt, mości książę... — rzekł szybko Olbromski.
Oczy jego świeciły się, jak płomyki, a lica pałały barwą ceglastą.
— Z ochotą... O cóż to idzie?
— Żołnierz, który mię z pola wyniósł na ręku, jest twój poddany, z twej wioski rodem. Służy teraz u mnie za huzara, za kucharza i podstarościego. Chciałbym mu się odwdzięczyć, ale nie mogę, jakbym pragnął. Otóż...
Książę Gintułt patrzał mu w oczy ze skrytym złym uśmiechem.
— Uwolnić »obywatela«... jakże mu tam?... z poddaństwa, zrównać ze sobą, podnieść, uszlachcić...
— Niestety! nietylko jego. Pragnąłbym zratować całą tę wioskę. Jest to włość nędzna i bardzo biedna. Pańszczyzna w takich warunkach... Właśnie wygotowałem na piśmie plan, obliczenie...
— Czyż możesz wątpić? Z największą gotowością każę rozpatrzyć wartość i jakość ich ziemi, znieść pańszczyznę, skoro sobie życzysz, oczynszować. Jedno tylko: majątek nie jest mój własny, mam braci i siostry nieletnie, to też rada opiekuńcza będzie musiała potwierdzić moją decyzyę. Dłużej to potrwa. Ale będę w tem.
Olbromski dźwignął się z krzesła, jakby się chciał schylić do nóg księcia. Rafał, który zdala, bez ruchu, stał obok płotu, przypatrując się tej scenie, uczuł na widok tego gestu pokory brata wściekły w sobie gniew i taki poryw dumy, jak nigdy jeszcze w życiu. Coś w nim wybuchnęło, jak słup ognia. Nie mógł zrozu-