— Dobrze... Ale czy potrafisz dom prowadzić?... Dom?
— Ho — ho! Nie traciłam czasu na darmo. Wstawałam codzień, w ciągu całego czasu rano i szłam do gospodyni uczyć się gotować, prać, prasować, smażyć...
— Konfitury...
— Ale jakie! Żeby mój pan wiedział, jakie...
— Czy tak?
— A właśnie, że tak. Ułożyłam już wszystko, od a do z, jak to będzie w naszym domu.
— W domu...
— W naszym własnym domu... Nie myśl, że chcę dużego mieszkania, albo mebli. Och, wcale! Brzydzę się meblami, politurą, lakierem. Firanki, dywany, jakież to wszystko brzydkie! Poczekaj, ja ci powiem...
— Joasiu...
— Poczekaj... Będziemy wszystko, albo prawie wszystko, co inni obracają na zbytek, oddawali dla dobra tych ludzi. Ty nie wiesz, ile szczęścia... Z tej resztki, którą dasz swej żonie, z tej najostatniejszej, zobaczysz, co ona zrobi.
— Cóż ona zrobi?
— Ani się nie obejrzysz, kiedy nasze mieszkanie pełne będzie sprzętów prostych, jak u najuboższych ludzi, ale za to pięknych, jak u nikogo. My tu stworzymy źródło poczucia piękna, nowego piękna, sztuki jeszcze nieznanej, która obok nas śpi, jak zaczarowana królewna. Będą to stołki sosnowe, ławy, stoły. Będą je okrywały proste kilimy...
— Tak, tak...
— Chodnik do sieni, utkany w chłopskim war-
Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 02.djvu/213
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.