Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto?
— Proszę kolegi od pierwszej klasy przez całe gimnazyum, przez cały uniwersytet, przez całe życie jestem śmieszny. Dlaczego? Ja nie wiem. Oczywiście dlatego przedewszystkiem, że mam przyjemność być z żydów, a powtóre dla tego, że się nazywam Chmielnicki. Przodkowie moi, nawiasem mówiąc, wcale nie lichwiarze, ani nie oszuści, pochodzili z miasteczka Chmielnika, wiec ich zwano Chmielnickimi. Gdyby byli wiedzieli, ile z racyi tego nazwiska wycierpi ich potomek, wcale nie głupi doktór, byliby wybrali dla siebie i dla mnie, nie tyle kozackie nazwisko. Mogliby się byli przecie nazwać Staszowskimi, Stopnickimi, Oleśnickimi, Kurozwęckimi, Pińczowskimi, Buskimi. Byłoby to im, a i mnie, najzupełniej obojętne. Ze mnie drwili nawet profesorowie. Pamiętam w Dorpacie nasz nieboszczyk prosektor pyta mię pewnego razu przy całem auditorium:
— Panie Chmielnicki, czy aby wierzysz w nieśmiertelność duszy?
Pytanie było żartobliwe a kategoryczne. Odpowiedziałem:
— Panie profesorze, tak jest, ja wierzę.
— A gdzież ona jest ta pańska dusza?
— Jakto gdzie? Jest w ciele człowieka.
— W całem ciele, czy w jakiej części siedzi pańska dusza, panie Chmielnicki?
— W całem ciele siedzi, profesorze.
— A jeżeli człowiekowi urzynają nogę, cóż się dzieje z duszą? Czy urzynają również kawałek duszy?
Pomyślałem chwilę i mówię: