Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

praw stanu, musiałaby nam być posłuszna zarówno ciemnota, jak siła pieniędzy...
To rzekłszy, Judym złożył zeszyt i usiadł. Nie był to wcale koniec odczytu. Istniała tam jeszcze część trzecia, zawierająca przeróżne liryczne projekty. Do wygłoszenia tego ustępu, oddzielonego w rękopiśmie trzema gwiazdkami, dr. Tomasz nie czuł się na siłach, formalnie tchu nie miał. Miny zgromadzonych, zakłopotanie gospodarstwa, sama wreszcie atmosfera zebrania wyraźnie znamionowała zbazgranie się prelegenta zupełne. Lekcya ani była dość silna, żeby rozjątrzyć i wstrząsnąć, ani dość nowa, ażeby czemkolwiek olśnić. Patrzono na Judyma ze spokojem i bez gniewu, a te wejrzenia mówiły: widziało się, żeś lew srogi, a tyś tylko dudy czyjeś i to kto wie, czy nie ośle...
Gdy się zupełnie uciszyło, wstał z krzesła staruszek z faworytami, dr. Kalecki, i zaczął wyłuszczać swe zdania sformułowane i pełne życia:
— Kolega Judym, — mówił, — dał nam rzecz piękną, pochlebnie i wymownie świadczącą o jego uczuciach altruistycznych, żywości imaginacyi — i studyach w Paryżu. Miło jest w dzisiejszych czasach, niestety, bardzo przesiąkniętych utylitaryzmem, spotkać lekarza z czuciem tak żywem, z sercem tak gorącem i pełnem tkliwości. To też ośmielę się złożyć w imieniu zgromadzonych koledze Judymowi szczery wyraz wdzięczności za jego pracę...
Po tym zwrocie, który Tomaszowi zdał się być natrząsaniem z jego nędzy, dr. Kalecki przystąpił do odczytu ze strony krytycznej i mówił:
— Rzecz poruszona przez kolegę Judyma wła-