Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/306

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Już ja wiem, co mówię.
    — Nie, pani się myli. W stosunku do mnie... Na początku tej rozmowy powiedziałem: daję słowo honoru, że nie knuję podstępu. Pani na to nie raczyła zwrócić uwagi...
    — Czy pan się mną interesują tylko ze względu na Łukasza? Czy nic innego? Niech pan da na to słowo honoru!
    — Nie, na to nie dam słowa honoru! — krzyknął wyniośle. — Są i inne względy. Piękność pani powinna zasiadać na tronie, nie wśród kelnerów i lowelasów modnego szynku. Myślę sobie, że dobrze czynię, wydobywając panią z tego odmętu pospolitości. W zysku, wyznaję, miałbym to szczęście, że mógłbym... z oddali patrzeć na panią, czasem rozmawiać, myśleć, że jestem czemś... że jestem...
    Spojrzała na niego z podziwem. Ujrzała oczy jego napełnione mgłą. Cicho wyszeptała:
    — Nie mówmy już o tem... Proszę pana!
    — Pojechalibyśmy, jeśliby była taka wola pani, w jednym pociągu, ale w osobnych wagonach. Stawalibyśmy w innych hotelach. Moglibyśmy wcale nie rozmawiać ze sobą, jeśliby taka była... wola pani. W Rzymie moja rola byłaby taka, żeby pani ułatwić widzenie się z mężem i wyrobić pozwolenie na częste odwiedzanie go. Najęłaby sobie pani mieszkanie, z łatwością znalazła pracę...
    — A pan?
    — Ja nazajutrz po załatwieniu spraw pani, pojadę na Rivierę. I więcej pani dręczyć nie będę.
    — Tak. To cudowny projekt!