Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy żadnej wzmianki o Niepołomskim, nigdy aluzyi do spraw, które się zdarzyły podczas nieobecności Ewy w Warszawie. Horst był, jak lekarz i pedagog. Rozmawiał wiele, ale tylko o tem, co jest teraz, o sprawach nowych, bieżących, wesołych, o tem, co mogłoby Ewę zająć i wciągnąć w życie. Ona wiedziała doskonale, że ją poczciwy Horst dla siebie obłaskawia. Z tych jego mądrych zachodów śmiała się dobrotliwie, z cynizmem, który rozpostarł się w jej duszy. Owszem nieraz zużywała filozofa, darząc go niepostrzeżonemi i nie obowiązującemi do niczego okruchami łaski. Czasem skinęła na niego, wychodząc z miejsca pracy, gdy się dla niepoznaki ociągał, czasem posłała mu nawet dziwaczny i nic nie znaczący uśmiech, jak się daje grosz dziadowi, co na nasze miłosierdzie czyha pod bramą. Nauczona doskonale, co to znaczy życie zupełnie samotne i odludne, chowała na czarną godzinę przyjaźń wiernego Horsta. Zresztą i teraz nieznośna była dla niej samotność. Nie cierpiała ulic, zadymionych sinawą, gęstą, zimną mgłą.
Gdy oko zanurzało się w jej nieskończoność złowieszczą, czuła w sobie natychmiast lęk i popłoch. Domy z oślizgłemi ścianami straszyły ją swymi kształty bezmyślnie i bezładnie spiętrzonymi, latarnie snuły się w oczach żywym a bolesnym korowodem. Czuła wówczas, że jest sama na świecie, że sama jedna idzie w mroku bez granic po żywym cmentarzu, gdzie się błąkają tłumy trupów. Dokądkolwiek szła, wszędzie potrącało ją to, co już było. Nie istniało dla niej nic a nic z tego, co rzeczywiście jest, a istniało tylko to, co było i wcale już nie istnieje. Stokroć chwytała się na