Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lecy, nie rozumiejący nic zgoła, że światy ich są tak odmienne, a przez to tolerujące się wzajem, jak cudzoziemcy tolerują cudzoziemców w rozległym hotelu Nizzy lub Interlaken.
Początek zimy upłynął Ewie i Łukaszowi szybko, jak upływa rozkoszny sen. Chory nie czuł przeszywających bólów w okolicy serca, Ewa nie czuła, że pracuje, jak wyrobnica. Ciemny »magazyn« w brudnem podwórzu, nora, gdzie ścibały suknie niewolnice dla dostatku i zbytku, była dla niej miejscem błogosławionem. Bo obojętne dla niej było życie i jego jakość.
Była w istocie żoną swego Łukasza, choć nie należała do niego cieleśnie. Nie darowywała mu nawet pocałunków. Służyła przy jego łóżku, jak szarytka, jak siostra bratu, a nadewszystko, jak do szaleństwa zakochana narzeczona narzeczonemu.
Gdy przybiegła wieczorem, zaróżowiona od zimna, chyża z tęsknoty, chichocąca, z tysiącem anegdot, dowcipów, pełna szalonej swady człowieka, co skończył przeklętą, dwunastogodzinną pracę, a uzyskał swobodę przyrodzonych człowiekowi ruchów, — obydwoje wpadali w nastrój dzieci, w nastrój uczniaków na wakacyach. Wnet skwarzył się na maszynce przyniesiony od rzeźnika befsztyk lub kotlet, kipiała herbata... W »budzie« Ewa żywiła się byle jak — bułkami, ochłapkiem zimnego mięsiwa, a najczęściej dwoma serdelkami. Herbatę, podobnie jak wszystkie pracownice, gotowała sobie w rondelku, ustawionym na żelazku do prasowania (»Omne tulit punctum, qui miscuit utile dulci«...) Wodę do rondelków dostawały darmo, więc i Ewa. Tylko wykwalifikowane staniczarki i niektóre