Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/163

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Raz jeszcze spojrzeć, duszo moja!... Raz spojrzeć!... Nie! Już przepadł. Niema już nigdzie.
    Ciemność... Szloch... Potrącił ją policyant, nastając, żeby odeszła. Krzyczał na nią stangret. Ktoś klął haniebnemi słowami. Zaczęła w pośpiechu wycofywać się, żeby iść w innym kierunku. Trafić tylko do tramwaju. Usiąść... Zimno!
    Ktoś zawołał tuż za nią:
    — Numer 2326!
    Zadrżała i skuliła się wpół. Myśl:
    — Jego głos...
    Konie biegły wprost na nią. Latarnie powozu oświetliły jego twarz. Uskoczyła w bok, żeby iść, żeby uciekać! Szept honoru: — przysięgłam!
    O krok od niej przesunął się, wsiadając do powozu. Wtedy, nie panując nad sobą, w spazmie rozpaczy, krzyknęła zcicha:
    — Łukasz, Łukasz!
    Wypadł z powozu. Twarz jego widać w przelotnych blaskach. Porwał ją za ręce, za ramiona. Olbrzymie jego oczy ze zgrozą patrzą w jej twarz. Tuż, tuż! Szept w straszliwem uniesieniu:
    — Ewunia!
    Wciągnął ją, wrzucił półmartwą do powozu. Cisnął dorożkarzowi jakiś rozkaz. Głowa jej w miękkiem wgłębieniu powozu. Zmartwiałe wargi pod jego wargami. Serce łomoce pod jego sercem.
    Czy to już dobrotliwa śmierć, czy jeszcze życie?
    Po setny, tysiączny raz jego usta, kiedy się oderwą, w paroksyzmie trwogi i szczęścia szeptają:
    — Ewunia!...