Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bydlęcej głupocie albo na jakiemś choćby szczytnem (ale czem mierzymy tę szczytność?) omamieniu jakąś fikcją, albo wprost na grubej bladze. Chociaż dawniej, jeszcze może w XVIII-tym wieku, wszystko, co związane było z metafizyką — może trochę bezrozumną — dawało jakieś upojenie — dziś tworzy tylko zwątpienie i przedwczesny przesyt.“ Tak myślał nieposkromiony „myśliciel“, idąc na „plac boju“ swego o samiczkę, wierząc w ważność swego problemu: zniszczenia się w interesujący sposób.
Wicher dął na polanie wściekły. Co chwila jakieś drzewo waliło się gdzieś z trzaskiem. Szwed spóźniał się. Oczekiwanie, zamiast osłabiać zwierzęcą siłę Atanazego, potęgowało w nim pewność siebie, aż do absolutnej wiary w zwycięstwo. Nie żal mu było nic ohydnego dla niego blondasa, który chciał wydrzeć mu dla zabawy ostatni sens jego życia. Zaczęło się — i skończyło się zaraz. Nim Tvardstrup zdołał się zasłonić, po strasznej kwarcie, którą odparował, (kłucie i rąbanie razem), dostał pchnięcie w szyję, które otworzyło mu arterję carotis, sprowadzając śmierć natychmiastową. Był tak pewnym zwycięstwa, że nie miał czasu uświadomić sobie swojej klęski. Nie spodziewał się biedaczek tak strasznego ataku z punktu i lekceważył sobie przeciwnika. I oto leżał już, bezsensowny szwedzki trupek na Podhalu, z rozwianą w wietrze blond-brodą i wywalonemi w nieskończoność nieba błękitnemi oczami, a nad nim stało również bezsensowne widmo i symbol przewalonego na tamtą, ciemną stronę, jakiegoś, prawie bezosobowego życia, widmo Atanazego Bazakbala, zbytecznego człowieka. Wicher syczał wściekle w gałęziach miotających się świerków i huczał w dalekich przestrzeniach wśród posępnych gór. „Zabiłem go“, pomyślał poprostu z nagłem bezmiernem umęczeniem Atanazy. I myśl ta odbiła się złowrogiem echem w najgłębszym bebechu jego istoty. Ten cały świetny