Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mechanizm sportowy i ten ledwie wiedzący o sobie mózg, ten tak upragniony „katalizator“ — przestał istnieć. Dopiero teraz po raz pierwszy, mimo wielu o tem rozmyślań i widoku śmierci na wojnie, (raz nawet zastrzelił kogoś w ciemności, w nocnym ataku) uświadomił sobie Atanazy sens śmierci — wtedy, kiedy sam zabił człowieka w biały dzień, w „normalnych“ warunkach. Coprawda to warunki te wcale znowu tak normalne nie były. Okropnie sam był w tej chwili. I trup i zabójca byli jakoś tak majestatyczni, że żaden ze świadków nie śmiał podejść. O doktorze zapomniały obie strony. Cała samcza wściekłość, z którą rzucił się Atanazy na znienawidzonego rywala, rozwiała się bez śladu gdzieś w zakamarkach jego ciała. Został tylko głuchy ból wyrzutu (jeszcze nie zupełnie uświadomionego), a jakiś tajemny głos instynktu szeptał mu, że teraz napewno Hela będzie jego — zabił przecie tamtego: ma prawo. Wracali ponurym korowodem do wsi, wioząc trupa Tvardstrupa na małym toboganie Heli. Atanazy szedł skamieniały wewnętrznie, nie mogąc połączyć zdysocjowanych kompleksów swojej psychicznej treści: był jakby zrobiony z kilku luźnie bełtających się kawałów, między któremi nie było żadnego związku: nie myślał o konsekwencjach, nie myślał prawie nic — nareszcie odpoczywał. Tego aż trzeba było, aby uspokoić choć na chwilę ten bezpłodnie szarpiący się mózg. Chwała Bogu i za to, dobra psu i mucha. Postanowili udać się wprost do odpowiedniego urzędu. Rapiry zostawiono po drodze. Nie pomogły bujdy o znalezieniu trupa w lesie. Musieli przyznać się zaraz do wszystkiego. Naiwność tego pomysłu była zaiste wielka. Przykrości jednak były porządne: obcy poddany — to niepokoiło najwięcej komisarza ludowego, czy kogoś tam podobnego. Ale ostatecznie puszczano Atanazego z lekkim przedsmakiem tego, coby być mogło, gdyby i tak dalej. Najbardziej pomogło nazwisko Heli Bertz, córki