Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kumentnie zakokuje! — „Aha, to Jędruś zapewnia sobie odwrót w razie czego przez te sfery. Oni go uratują.“ — Ale on jest inszy. Hrabia to hrabia, zawsze coś takiego ma, czego nasz człowiek w żadnej komedji ci nie zrobi — nie zrobi. To się nazywa: dżentelman. To się nie potrafi, drogi panie. To nawet bez pieniędzy taki potrafi być inszym, że choćbyś nie wiem jak chciał, do podufałości żadnej z nim nie dojdziesz. —
Atanazy mimo całego „zbolszewiczenia“ — jak nazywała Zosia jego ostatnie metafizyczno-społeczne koncepcje — oburzył się wewnętrznie do ostatnich granic. Jeszcze tego tylko brakowało żeby ten fagas…! Ocknął się w nim, czający się w nim na dnie, jak w każdym zresztą przeciętnym człowieku snob: 4000 lat ciśnienia odziedziczonego nie tak łatwo zrzucić z siebie, jak znoszone ubranie — daleko łatwiej jest zmienić przekonania, niż bezpośrednie uczuciowe stany. Spostrzegł się: „Ileż wieków przeminie zanim całkiem wygasną te uczucia. Sztukę djabli wezmą, religja zniknie daleko prędzej“, zdołał jeszcze pomyśleć. Na szczęście zajechali przed willę Osłabędzkich. Stan Atanazego był mniej więcej taki, jak wtedy, kiedy stał przed lufą Azia. Przypomniał mu się też pewien ranek przed bitwą. Chwiejąc się z osłabienia, z uczuciem takiem, jakby całe jego wnętrze było kłębem wijących się robaków uciekł z sanek, nie powiedziawszy ani słowa do Alfreda. Nie dał mu nawet nic na piwo. Nadomiar złego w hallu spotkał teściową. Kryjąc twarz ucałował jej rękę i popędził dalej. Aby ukryć „tamto“ postanowił zaraz przyznać się Zosi do kokainy. Wpadł do sypialni. Zosia, ubrana w czepeczek z niebieską wstążką, leżała jeszcze w łóżku. Jej biedna, „zmniejszona“ twarzyczka wyrażała niepokój i cierpienie. Wyglądała na małą skrzywdzoną dziewczynkę. W Atanazego jakby piorun strzelił. Zdawało się, jak wtedy, że najgorsze przeszło. Ale nie — teraz dopiero poczuł całą niepojętą ohydę dzisiejszej nocy. Je-