Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łohoyski mówił. Atanazy zamknął drzwi i zapalił lampę.
— Zosia rzyga. Słyszę. Będzie syn. Nic nie szkodzi. I tak zginie. Nie warto rodzić. Ja zrezygnowałem z młodszej linji Łohoyskich. Za parę dni będzie nowy przewrót i wtedy wszystkie moje majątki djabli wezmą. Ci już nawet dobrali się do własności, tak zwanej większej. Jestem pod kuratelą społeczną. — Wyglądał straszliwie: ruchy miał niespokojne, jak u zwierzęcia w klatce, mówił gorączkowo, połykając często ślinę z wysiłkiem. Zielone tęczówki jego oczu zredukowane były do cienkich paseczków przez rozszerzone nadmiernie źrenice. Cała twarz tchnęła obłędem.
— Jędrek: co ty gadasz? Jesteś nieprzytomny? —
— Ty jeden, Taziu. Mówię ci, tylko w tem jest ratunek. Z kobietami skończyłem dawno — no — nie tak bardzo dawno, ale zawsze. Kropnąłem koko po długiej pauzie — to znaczy po dwóch dniach. Mało nie zwarjowałem przez ten czas. Nie mogę. — Zrzucił futro i próbował objąć Atanazego, który usunął się ze wstrętem, połączonym z litością.
— Nie. Poczekaj. Powiedz coś jeszcze.
— Kocham Cię, Taziu. Próbowałem z takimi... wiesz? — ale nie mogę. To jest pederastja — świństwo. Ty nie wiesz jeszcze, czem jest przyjaźń, ale na to trzeba się zespolić, zlać w jedno. Jesteś komunista — wiem — ale wszystko jedno. Jesteś piękny psychofizycznie — tylko ty jeden. Ach — cóż to za świństwo jest kobieta! Gdybyś chciał mnie zrozumieć bez uprzedzeń, weszlibyśmy razem w ten świat... Przeczytaj „Corydona“ — masz! — Wlepił Atanazemu małą książeczkę Gide'a.
— Nie chcę. Słyszałem o tem. Na to mnie nie weźmiesz. Nie czuję do ciebie wstrętu, ale żałuję cię, choć sam jestem też w stanie zupełnego upadku.
— Też! Ach, ty nie wiesz! To nie jest upadek, tylko inne życie, jak na innej planecie. Ale bez ciebie nie mogę: