Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żadnych tajemnic, jako jedyna rzeczywistość całego wszechświata, a wszystko inne jest tylko jego wytworem. Fikcje pozwalające żyć pewnemu gatunkowi bydląt — a jednak indywiduum...“ i tak w kółko. Tylko w świadomem zniszczeniu siebie może dziś przeżyć indywiduum samo siebie, tak, jak dawniej przeżywało tworząc. Usuwajmy się z drogi sami, póki nas nie wymiotą jak śmiecie. A kto bawi się w płaskie optymizmy (po naszej stronie oczywiście — tam gdzie działa Tempe, tam mają na to prawo) jest tylko krótkowzrocznym kretynem, który nie widzi całego tragizmu rzeczy, bo jeszcze dają mu trochę podyszeć, poźreć i pogrzać się na słońcu. Ale i to się skończy. To my, artyści bez formy i bez dzieł stworzonych, dyletanccy filozofowie, nie mogący stworzyć „systemu bez sprzeczności“, my, wierzący w małe przesądy a nienależący nawet do żadnego kościoła degeneraci religji, jesteśmy potomkami w prostej linji dawnych prawdziwych twórców życia, sztuki i metafizyki, a nie dzisiejsi pseudo-władcy, pseudo-artyści i przystosowani do warunków, kapłani wymierających kultów w rodzaju Ojca Hieronima i z zaciekłością odtajemniczający Byt filozofowie, sprowadzający wszystko do napisów takich jak: „przejście wzbronione“, albo conajwyżej: „droga prywatna — przejście dozwolone aż do odwołania“. To są prawdziwe bękarty ale i ich narówni z nami zetrze rosnący w siłę społeczny potwór.“ Ohyda tych myśli, z których nikt nie mógł go wydobyć, przechodziła już możność wytrzymania. Chciał krzyczeć: „ratunku!“ — ale do kogo? W Boga nie wierzył. Aż któregoś dnia (tego właśnie) skręciło się wszystko ostatecznie. Była godzina 4-ta po południu, 3-go stycznia. Zapadał zmrok. (Bez pukania wszedł do mroczniejącego pokoju Łohoyski). Tego dnia zaczęło się zniszczenie — ale w rozwoju swym miało przybrać zupełnie inne formy, niż toby się z początku zdawać mogło.]