Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

być wolną od straszliwej trucizny, lub jej pożądania.
— A, pana hrabiego powitać! — odpowiedział z ironiczną, programową, niesmaczną uniżonością Sajetan.
— Bez głupich żartów, panie Tempe — burknął groźnie Jędrek, nagle ponury i napuszony. Postanowił zacząć mówić do Tempego per pan, korzystając z tego żartu. Nie znosił gdy mu wypominano, że jest tylko hrabią.
— Dlaczegoż to pan swoim lokajom nie wyrzuca już teraz tego tytułowania. Pamiętam moją wizytę w zeszłym roku w maju...
— No, no — porzućmy te tematy — mruknął Łohoyski zlekka poczerwieniawszy. — Nie wiedziałem, że pan już zdążył widzieć się z moją służbą.
— Pan hrabia się zmienił: członek partji S. D. ma teraz pałac, a mówią, że tamto właśnie się do tego przyczyniło, że starszy pan właśnie ze zmartwienia nogi wyciągnął.
— Panie Tempe: raczej: towarzyszu Sajetanie: niech pan pamięta, że nie lubię nieusprawiedliwionych przezemnie poufałości.
— Nie tak to broniliście się przed poufałościami dawniej, towarzyszu Jędrzeju — rzekł bezczelnie Tempe, przymrużając lewe oko. Atanazy zrozumiał: Tempe była to jedna z przelotnych ofiar Łohoyskiego w jego inwersyjnych zapędach. Była to zresztą tak zwana „amfibja“. Obecnie używał inwersji tylko dla kaptowania i opanowywania potrzebnych mu mężczyzn. „No tak, przecie jako lejtenant służył w „gwardiejskom ekipażu“, nic dziwnego“ — przypominał sobie Atanazy.
Łohoyski: Dawniej było dawniej: trzymajmy nowy dystans.
Tempe: Nie wiadomo jeszcze jaki dystans trzymać będziemy. Towarzysz-hrabia dawno widzę gazet nie czytał. Wszystko wisi na włosku, oczywiście dla tych,