Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co umieją czytać. A niech tylko raz się zacznie, to my tej sposobności nie popuścimy. Dla nas pracują te wszystkie umiarkowane reformatory. Umiarkowanie i socjalizm to sprzeczności nieomal logiczne.
Łohoyski: I to pan mówi: oficer rezerwy floty? Słuchaj Taziu: możebyśmy go poprostu tego... — Tempe przybladł zlekka na ten żarcik.
Tempe: Nie wiedziałem, że Tazio ma teraz taki zawód poboczny. — Łohoyski spostrzegł, że za daleko posuwa swoją rozwiązłość.
Łohoyski: Dajmy spokój temu wzajemnemu przeszczekiwaniu się. Słyszałem pod drzwiami pańską teorję. I muszę przyznać, że to mi trochę przemawia do przekonania. Dlatego nawet może byłem zły, że ktoś mnie ubiegł w jej sformułowaniu.
Tempe: Zaszczyt to tylko dla mnie. Ale to tak za darmo i odrazu nie można. To daleka i trudna droga do szczęścia. A najprzód wszelkie dotychczasowe twory kultury muszą być w najwyższych swych stopniach zużytkowane: intelekt, panie hrabio, intelekt przedewszystkiem. A pan bardzo zaniedbał swoje pół-kule mózgowe na rzecz innych i to cudzych zdaje się. Ja dawno zeszedłem z tej drogi.
Łohoyski: Ten Tempe zrobił się niemożliwy, Taziu. Ja nie wiem jak z nim mam mówić. (Groźnie.) Towarzyszu Sajetanie: mówmy poważnie — ja jestem też tego zdania, że zbyteczne przeświadomienie nasze odbiera nam rozkosz bezpośredniego przeżywania. Ale ja propaguję zbydlęcenie indywidualne. Społeczeństwo samo się ubydlęci, jeśli jego członkowie...
Tempe: Bez głupich żartów, panie Łohoyski. Ja moje ideje traktuję poważnie: nie są one funkcją moich stosunków rodzinnych i finansowych. Dla pańskiego zbydlęcenia wystarczy panu kokaina. Ja wiem też wiele rzeczy. — Łohoyski chciał coś odpowiedzieć, ale przerwał mu Atanazy.