Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żyję. (Tu spojrzała na Atanazego, ale ten wytrzymał twardo jej wzrok. Prepudrech zwinął się w kłębek jak pchnięty sztyletem.)
Wyprztyk: Helu: jutro na spowiedzi powiesz mi o tem wszystkiem. Teraz milcz. Ja znam te konsekwencje: na dnie tego jest nienawiść do arjów, maskowana ogólno-ludzkiemi idejami.
Hela: Plecie ojciec jak na mękach. Dziwne są te luki zupełnego dureństwa u najinteligentniejszych ludzi, jeśli chodzi o żydów.
Smorski: Wracając do mojego tematu: artyści są ostatniemi odbłyskami ginącego indywidualizmu. Następuje ciągle nieznaczne przemieszczanie pewnych właściwości na inne pod innemi względami typy ludzi.
Atanazy: To samo mówiłem przed chwilą. Pamiętasz Jędrek? Tylko w innej sferze…
Łohoyski: Nic nie pamiętam. We łbie mi się kręci od tych waszych rozmów. Fakt jest, że życie spsiało i że nic go odpsić nie zdoła — nawet twoje symfonje, Zieziu, które zresztą stosunkowo dość lubię. Chodźmy. Dajmy odpocząć choremu. Kiedy ślub?
Atanazy: Za tydzień, o ile jutro wstanę. — Słowa te padły z jakimś przykrym ciężarem między obecnych. Czemu — nikt nie wiedział. Każdy miałby ochotę odradzać, ale nie śmiał. Tylko Hela zaśmiała się dziwnie i rzekła:
— I nasz też będzie za tydzień. Papa wraca pojutrze. Zrobimy to tego samego dnia, a rano będę się chrzciła oficjalnie z papą — olejem, bo z wody…
Wyprztyk: Dosyć!
Hela: Chodź, Prepudrech. (Ponury, jak skazaniec, książę wstał i nieprzytomnie żegnał się z Atanazym. Miał twarz człowieka, który leci w przepaść. Wszyscy ruszyli się nagle i z ulgą zaczęli się żegnać także. Po chwili cicho i pusto było w szpitalnym pokoju. Zo-