Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dynamo na cały kraj) olśniony urokiem życia od wewnątrz, którym promieniały wszystkie komórki jego ciała, jadł kolację w domu razem z „panem“ Michalskim. Dziwnie małym wydał mu się ten niestrudzony człeczyna od kooperatyw, na tle szkolnej wizytacji. Niechże takiego „rzecznika wspólnoty“ zmusi co do przeżycia życia „na szczytach“ à la „le Grand Kotzmoloukh“. Jak rozpętać pod wyższy djapazon tę zacietrzewioną w sobie uspołecznioną codzienność? Co dla tamtego było ciągłem świętem („immer Sonntag“ jak mówił Buxenhayn) u tego „wycirusa łzawej społeczności“ stawało się wcieloną pospolitością — szara miazga nie mogła czuć tego święta — dla niej to była katastrofa. Inne jakościowo gatunki sił. Trzeba to skopać, zmiażdżyć, rozpłaszczyć jak ciasto walkiem, aby na tem móc dopiero zatańczyć ostatni swój taniec szaleństwa, upicia się względną w dodatku wielkością. Widział Zypcio błędy Kocmołuchowicza, całą jego niewspółczesność, nieprzystosowalność i za to jeszcze bardziej go kochał. O ile trudniejsze miał zadanie on, niż „taki“ Napoleon choćby, nie mówiąc już o dawniejszych bohaterach — on musiał tłamsić, deformować swą wielkość w gęstniejącej z minuty na minutę organizacji — tamci ruszali się w próżni prawie — on, w smolnej mazi.
Za chwilę miał Zypcio ujrzeć Liljan na scenie poraz–pierwszy — i to w taki dzień. Poczuł, że coś komponuje mu życie i że nic nie jest tu „bez kozery“ — (okropne wyrażenie). Tak czuć zawsze byłoby już szczęściem, bez względu na ujemne zdarzenia. Przyszedł Sturfan Abnol i powitał go jak najrodzeńszego z braci. Zaraz wypili na „ty“. Jeszcze nie wywietrzała mu uczta w szkole, a już zalewał mózg nowe mi falami likworu. Trudno — ten dzień trzeba było spotęgować do ostatnich możliwych granic, choćby wszystko miało trzasnąć aż do wiązań mózgowych włącznie. Obręczą stalową na łeb była mu wizja Wodza, zdeformowana już w kierunku nadzwy-