Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mistrzruskie rugàtielstwa“ — trudno — trzeba się było odzwyczaić). Och — żeby to wszyscy zrozumieli! Żeby każdy chciał, nawet ostatni drań, przeżyć siebie w swojej proporcji psia–kość, w tej dymensji wielkości. Ale... — (i tu powiedział słynne swoje zdanie o kryształach. Teraz słyszał to Zypcio, o czem wtedy w salonie księżnej bełtano tak bezwstydnie naiwnie. Czuł całą dysproporcję tych słów z rzeczywistością i w tem poczuciu urósł mu Kocmołuch do potwornych wprost rozmiarów — zalał świat cały, zasiadł w nim swym wspaniałym kawaleryjskim zadem i roztarł go na proszek. Łeb bolał niesamowicie i ten ból czuł Zypcio jako ból tamtego, ból dysproporcji i koniecznej przyszłej jego hańby — prawdziwy wściekły orzeł na czele tłumu koników polnych i „śniętych rybek“. A bodaj to...!) I głos ten lejąc się jakby roztopionym metalem w bebechy junkra mówił dalej:
— I czy nie czas to jest, aby te ostatnie szaleństwa popełnić — te wielkie — bo te, za które „atprawljajut w żołtyj dom“, to ja mam w zadzie „Siwka“ za przeproszeniem pana, panie rotmistrzu. Hę? Jak pan się nazywa? Hrabia Ostromęcki? Bon — nie zapomnę. — To „hrabia“ powiedziane było z lekkim odcieniem pogardy — ale w miarę. On umiał jeszcze w ten sposób oddziaływać na zatracone poczucie wielkości naszych lepszych „aristos“ — mało takich już było. I ten tytan nie lenił się takich rzeczy mówić byle kursowemu oficerzynie z jednej ze stu czy dwiestu szkół. „Il a de la poigne ce bougre-là“ — jak mówił Lebac.
Genezyp siłą woli pokonawszy rozbicie łba o pień (uderzył o niższą część prawie zakrytą trawą) wylizał się z tego, wzmocnionym widzeniem Wodza, psychicznym ozorem i o ósmej, napchany potęgą Kocmołuchowicza, jak akumulator (Wódz walił już o tej porze do szkoły artylerji konnej w Kocmyrzowie ładować dalej — niestrudzona jedna psycho-