Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czajności do niewyrażalnej potęgi. Czuł go całego razem z butami i ostrogami gdzieś pod sercem, jako czarną, metalową pigułę nie do strawienia. Ale mimo pozytywnej wartości narazie wszystko to razem spotęgowało tylko, zafiksowało, obramiło i utwierdziło gościa z dna. — Stał się już czemś stałem, ekranem, na którym rysowały się niesamowite cienie chwil obecnych, ekranem który zwolna z płaskości wizji wchodził w trzeci wymiar, urealniał się nieomal mięśniowo. Otóż to — pewne mięśnie należały już trochę do tamtego — tracił Genezyp nad niemi coraz bardziej władzę. Było to piekielnie niebezpieczne.
Tak — takiego dnia nie wolno było z rąk wypuścić, nie wyssawszy z niego całej utajonej rozkoszy, niezdobytej dla normalnych ludzi. Są dnie–kwiaty i dnie–plwociny i wypociny. Ale czy te pierwsze nie wyrastają względnie rzadko na odpowiednio przezwyciężonych tamtych? Trzeba czasem miesięcy całych czarnej, pozornie jałowej pracy, aby znienacka „uszczknąć sobie taki śliczny »dzionek«, lub choćby »smaczne« pół-godzinki“ — przypomniało mu się nie smaczne zdanie Tengiera. Druga wątpliwość Sturfana: „czy kobiety nie są czasami wstrętnemi kapliczkami w których pewni onanistyczni bałwochwalcy oddają cześć sobie samym, nawet pod pozorami zupełnie autentycznej miłości?“ Księżna zmalała w tem wszystkiem — ale ostatecznie dobrze, że była, faute de mieux. Wygodny był bądźcobądź ten „ujarzmiony demon“, którego można było dowolnie na dwie strony tłomaczyć, robić z nim, przynajmniej wewnętrznie co się chciało. A przyjemność była wprost straszna. Czuł Zypcio, że takiej kobiety, o takiej proporcji elementów psychicznych i fizycznych już nie spotka i to go właśnie do niej podniecało — ta ostatniość, końcowość. Ale nie dziś — dziś wszystko było oddane ostatnim promieniom młodego życia w obliczu [tak — obliczu — oblicze to nie twarz — to puste miejsce pod jakiemiś wualami (a nie