Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

były mu odpoczynkiem. „Ale czy ja nie jestem czasem zwykły anarchista, przygotowujący wybuch bałaganu na wielką skalę? Ten wstręt do organizacji, który muszę pokonać, organizując to bydło? Ech — co tam moja skala — Chiny — to jest coś. Tyle mego, że mogę się z tem zmierzyć. A pluskwa rozdusza na kirasjerskim (koniecznie) butem też się z nim w pewien sposób „mierzy“, a przecież po zwycięskiej bitwie i tak ulec musimy. I co wtedy? Znowu przyszło to fatalne poczucie własnej małości, — najbardziej paraliżująca wszelki czyn wątpliwość. Przeraził się, bo mu się zdawało, że Oleśnicki posłyszał tę myśl, udając dalej chrapanie. Nie wiedział już teraz, czy czasem przypadkiem nie powiedział tego głośno. Spało przeklęte „bubjo“ — czuł się wobec niego Kwatermistrz jak Judym wobec Karbowskiego w „Ludziach Bezdomnych“ Żeromskiego — na to nie było rady. Kiedyż zniknie z tej ziemi ta przeklęta, nieprzezwyciężalna niczem „transcendententalna“ arystokracja. I to on, wobec którego tamten płaszczył się jak sama „Bobcia“. Tu był kres upadkowych myśli. Zamknął się ich beznadziejny krąg. Nie — jeszcze jedno najstraszniejsze: ktoś odszczekał w nim jak bezdomny pies, odczekanił, wystukał jak na maszynie takie zdanie: „Czy jestem zmienną niezależną, czy też tylko dość stosunkowo prostą funkcją: a) potwornej koncepcji chińskiej = wessania białej rasy b) komunistyczno–faszystowskich sprzeczności Zachodu“. Hu — źle. Szlus.« Znowu mapy, pułki, t. zw. „realna praca“ i zupełna beztroska. Rzadko pozwalał sobie na takie rzeczy. Ha — jeszcze po Kocmyrzowie, o 2–giej, najpóźniejszej godzinie nocy, będzie ONA — wygładzi się wszystko. Dreszcz potwornej rozkoszy jak szpada przeniknął go od móżdżku do kości ogonowej i zasnął Wódz po napoleońsku na dziesięć minut jak kamień — on, mimo całej swej barwności, szary, przydrożny, zapylony kamień na kończących się szlakach zamierającej ludzkości.]