Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak! Ktoś najwyraźniej dobiera się od strony okna! Jakby paznokciem wodził po szybie!
Ścisnął mocno rączkę browninga.
— Cokolwiek się stanie, zechce pani zachować całkowity spokój i nie odzywać się ani słówkiem!
Teraz minęło kilka sekund naprężonego oczekiwania, w czasie którym, zdawało się, że słychać w pokoju przyśpieszone uderzenia ich serc.
Nie ulegało najlżejszej wątpliwości! Włamywacz tam od zewnątrz, powoli, ostrożnie, z niebywałą wprawą wygniatał okno, aby tą drogą dostać się do nich...
— Br... — zabrzmiał nieprzerwanie cichusieńki szmer, szyba opadła gdzieś bezszelestnie a zimny powiew wiatru, jaki z poza rolety uderzył twarze Marysieńki i Wazgirda, świadczył, że szczęśliwie zostało ukończone zdradzieckie zadanie.
— Proszę się nie bać! — wyszeptał w kierunku Pohoreckiej i podniósł broń, gotową do strzału.
Na tle rolety zarysował się obecnie cień nieokreślony. Rzekłbyś, wysunięte ramię. Ramię to powoli uchylało zasłonę, a była to jakaś uporna, koścista, krogulcza ręka. W ślad za nim powoli posuwała się głowa...
Już miał Wazgird wystrzelić, gdy wtem nieznana siła, przykuła go do miejsca a z piersi wydarł się tylko chrapliwy bełkot:
— A... a... a...
Bo miast ludzkiej twrzy, ujrzał coś ohydnego. Niekształtną głowę, której rysów nie można było rozróżnić, lecz w której gorzały fosforycznym blaskiem dwa straszliwe ślepia.
Nic w nich nie było z ludzkiego wyrazu, a niby obdarzone niepojętą mocą, wpijały się teraz w Wazgirda, odgadłszy w pokoju jego obecność Wpijały się z taką potęgą, że niczem zahypnotyzowany, z opuszczonym do dołu browningiem, stał przykuty do miejsca.
Tegoż samego wrażenia musiała doznać i Marysieńka, gdyż z jej piersi, pomimo poprzednich zakazów Wazgirda, wyrwał się zduszony okrzyk.
— Potwór! Potwór... Ach, te djabelskie oczy...
Krzyk ten otrzeźwił hrabiego. Szarpnął się gwałtownie naprzód i uniósł rękę do góry.