Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wać drzwi i okno. Bo, o ile w numerze nie ma jakiego potajemnego przejścia, inną drogą tu nadejść nie mogą.
Posłusznie spełniła zlecenie, a gdy i on znalazł się na swem posterunku, w pokoju zaległa cisza.
Jakby, za zobopólną zgodą oboje milczeli.
Wyczekiwali.
Hrabia zerknął na zegarek. Było już około północy.
Rychło zamrze życie w hotelu. Jeśli wrogowie pragną wykorzystać tę okoliczność, to niezadługo ich należy się spodziewać.
Ale skąd?... Z jakiej strony?....
Zamarł w bezruchu, łowiąc starannie uchem najdrobniejsze szmery.
Daremnie....
Biegły kwadranse za kwadransami, zegar na dole w hotelowym hall‘u wydzwonił pierwszą, później wpół do drugiej, dokoła panowała martwa cisza.
Wazgird podniósł swój wzrok na Marysieńkę i spostrzegł, że zasnęła. Siedziała w rogu otomany z zamknię temi oczami. Niechaj śpi! Nie zamierzał jej budzić.
A tu nadal martwa cisza.
Powstał z fotela, zbliżył się do kontaktu elektrycznego i zagasił światło.
W pokoju zaległy ciemności.
W mroku na wprost niego rysowało się duże weneckie okno. Zasłonięte było roletą, ale księżyc, który srebrzył się na dworze wyjątkowo jasno, oświetlał tę roletę, niby znakomity ekran, sącząc swe promienie do wewnątrz pokoju i pozwalając rozróżnić, co się w numerze działo.
Znów nadsłuchiwał — lecz żaden szelest nie zmącił ciszy.
Nagle rozległ się cichy szmer...
Zamienił się cały w słuch... Ale szmer się nie powtórzył.
Czyżby mu się wydało?
Lecz, nie... Od strony okna dobiega najwyraźniej, niby chrobotanie myszy...
Pani Marysieńko! — zawołał przyciszonym głosem. — Proszę się obudzić! Niech pani posłucha!
Spała lekko, widocznie, i wnet się ocknęła, bo po chwili dobiegł Wazgirda jej szept: