Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Buum... — rozległ się odgłos rewolwerowego wystrzału.
Głowa raptownie znikła bez szelestu, jak przedtem bez szelestu się ukazała. Wazgird podbiegł teraz do okna i strzelał w ciemności, raz za razem.
Ale najmniejszy jęk, najmiejszy okrzyk nie rozległ się w odpowiedzi, by zaświadczyć, że strzały były trafne.
Na dworze panowała martwa cisza, jakgdyby nigdy nic się nie stało.
Wazgird wychylił się przez okno, ale niczego nie dostrzegł w nocnym mroku. Ten, który wdzierał się do pokoju, zdążył się już skryć, korzystając z ciemności.
Natomiast, na korytarzu hotelowym zawrzało, a do drzwi numeru rozległo się gwałtowne stukanie.
— Co się tu stało? — zapytał dyrektor „Terminusa“, gdy hrabia mu otworzył. — Pan strzelał?
Za nim widać było zaniepokojone twarze służby.
— Potwór... potwór tu się wdzierał! — bełkotała Marysieńka, wciąż pod wpływem okropnego widoku.
Hrabia bliżej wyjaśnił.
— Jakiś włamywacz usiłował się dostać do numeru mojej siostrzenicy! Wyciął szybę... Znalazłem się tu przypadkiem i wystrzeliłem... Ale, zdaje się, moje strzały chybiły celu.
Niezadługo znaleźli się na dole. Leżała tam, w rzeczy samej, na trawniku wyciśnięta z okna szyba. Dalej widniały ślady stóp jednej, lub też paru osób. Najbardziej zaś były ciekawe, oddalające się od hotelu odcinki nieokreślonego kształtu, jakby znaki, wytłoczone w ziemi kopytem. Czyżby ów potwór tem zaznaczył swą ucieczkę?
— Dziwne! — rzekł dyrektor hotelu, spoglądając to na leżącą szybę, to na niezwykłe ślady. — Dziwne! Odkąd pracuję w „Terminusie“, nigdy nie było tu włamańia!
I czemu, właśnie pana, monsieur Schultz, wybrano na ofiarę?

Rozdział X.
AMERYKANIE PROPONUJĄ WYCIECZKĘ.

Nazajutrz, zbudziło Wazgirda mocne stukanie do drzwi hotelowego numeru. Ktoś dobijał się gwałtownie.