Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiedz mi pan wszystko- Zaklinam! Pan lepiej orjentuje się odemnie... Czy mam wierzyć Wazgirdowi?
— Skoro wyjeżdżamy razem — znów odparł ogólnikowo — sądzę, że nic pani nie grozi!
— Tak... ale... — mówiła w podnieceniu, z wypiekami na policzkach. — Opowiedział mi niedawno historję, która posiada cechy prawdopodobieństwa... Lecz, nadal pojąć nie mogę, na co ten wyjazd zagranicę potrzebny?
Skinął głową.
— Potrzebny! — potwierdził
— I pan tak mniema! Przecież nie zna pan, zapewne, wcale mego życia, nie wie, kim jestem, co znaczy ten cały splot wypadków?
Gwiżdż drgnął niespodzianie Wydawało się, że spłoszył go jakiś niepochwytny w sąsiednim pokoju szelest, który nie dobiegł nawet do słuchu Marysieńki.
— Wiem, więcej niźli pani sądzi! — wymówił szybko. — A teraz kończymy rozprawę! Ściany też mają uszy! I to dobre uszy! Proszę nie troszczyć się o nic, bo ja czuwam!
Choć szelest się nie powtórzył, odskoczył raptownie od Pohoreckiej, na palcach uczynił w kierunku drzwi kilka kroków i z miną obojętną wyszedł z pokoju, jakgdyby z sobą wcale nie rozmawiali.

Nazajutrz, prawie cały dzień Marysieńka spędziła sama, w pałacyku. Wyjazd naznaczony został na wieczór, bo o tej porze odchodzi express zagranicę. Wazgird już zrana udał się do miasta samochodem, aby załatwić niezbędne formalności, a towarzyszył mu Gwiżdż, którego hrabia zabrał z sobą. Widocznie był mu potrzebny przy załatwianiu w gorączkowem tempie różnych spraw, związanych z nagłym wyjazdem, raczej podobnym do ucieczki. Ale jakież było ździwienie Marysieńki, kiedy po południu hrabia sam powrócił do willi, bez sekretarza.
Miał minę zmartwioną.
— Duża przykrość nas spotyka! — oświadczył, ujrzawszy Pohorecką.
— Cóż takiego? — zapytała, przeczuwając niedobrą wiadomość.
— Gwiżdż nagle zachorował!
— Zachorował?