niego, bardzo uważnie, choć ukradkiem obserwował Marysieńkę. Może ciekawiło go, skąd ta młoda, przystojna kobieta nagle się tu znalazła, którą Wazgird przywiózł tajemniczo do willi i przedstawił, jako swoją kuzynkę. Bo i Gwiżdż zamieszkiwał w pałacyku. Może znał on lepiej swego patrona, niźli Marysieńka i łamał sobie głowę teraz nad tem, jakie wobec niej hrabia ma zamiary. Nie śmiał jednak o nic zapytywać. Tylko jego wzrok czasami, na zmianę badawczo utkwiony to w hrabiego, to w Pohorecką, świadczył, że stara się on rozwiązać jakieś trudne zagadnienie, a w jego mózgu świdruje upor czywa myśl:
— Oj, czy ty, moja pani, dobrowolnie w paszczę lwa nie wlazłaś?
Odkąd Marysieńka zamieszkała w pałacyku, Wazgird nie wspominał zupełnie o sprawach, które stanowiły treść jej życia. Ani o śmierci Tadeusza, ani o niesłusznie rzuconem na nią oskarżeniu, ani o walce, którą zamierzał podjąć z przestępcami. Traktował Marysieńkę, jak wyjątkowo miłego i pożądanego gościa, rozmawiając z nią jednak wyłącznie na obojętne tematy. Kiedy, parokrotnie, nagabywała go nieśmiało o dręczące tajemnice, sądząc, że może nareszcie powie jej o zagadkowych stosunkach rodzinnych Tadeusza, stale odpowiadał z uśmiechem.
— Pani Marysieńko! Cierpliwości! Jeszcze parę dni Teraz nie pora...
— Ciągle te zwłoki. A czyż nie obiecywał jej wówczas w mieszkaniu, że wszystko najdalej za trzy dni się wyjaśni? Wszak one minęły...
Hrabia często opuszczał pałacyk. Wyjeżdżał na kilka godzin, a nieraz i na pół dnia znikał. Czasami sam, czasami w towarzystwie sekretarza. Marysieńka przypuszczała, że udaje się on dokądciś właśnie w jej interesach — lecz za każdym powrotem Wazgird nic nie opowiadał o wyniku swych wycieczek, milczał.
Tymczasem, gdy Marysieńka pozostawała samotnie w willi, doznawała dziwnego uczucia, Że jest pilnowana i śledzona przez kamerdynera Antoniego. Bo, kiedy z nu dów krążyła po połacyku, oglądając piękne obrazy, rzeźby i porcelanę, gdy przerzucała książki, których całe stosy, nie wyłączając najnowszych powieści, znajdowały się w gabinecie, lokaj nagle, niby z pod ziemi wyrastał i świ-
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/40
Wygląd
Ta strona została skorygowana.