Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzią, najbliższe jego otoczenie stanowili sekretarz i zaufany kamerdyner, Antoni.
Był to starszy sześćdziesięcioletni lokaj, o wygolonej i otoczonej siwemi bokokrodami twarzy, na którego obliczu osiadł, jakby na zawsze kamienny, zimny wyraz. W milczeniu spełniał wszelkie zlecenia i wydawało się, że nic na świecie nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. Na Marysieńkę patrzył obojętnie, jakby wcale go nie dziwiła jej obecność w willi. Wiele lat spędzić on musiał w służbie u Wazgirda i łatwo wyczuć było można, że jest do hrabiego bezgranicznie przywiązany i bez wahania spełni każdy jego rozkaz.
O ile odpychający kamerdyner Antoni nie spodobał się Marysieńce, o tyle do sekretarza Wazgirda poczuła natychmiast sympatję. Choć i ten, na pierwszy rzut oka, przedstawiał się trochę niezwykle. Miał lat trzydzieści, wielką, stale zwichrzoną czuprynę, niedbale zawiązany krawat i swem zachowaniem się przypominał cygana-literata, albo też „wiecznego“ studenta.
Wciąż kopcił ogromną fajkę i wobec Wazgirda nie zdradzał bynajmniej uniżoności, był z nim raczej na poufałej stopie. Nazywał się Dezydery Gwiżdż i wygłaszał takie dzikie i wywrotowe teorje, że gdy pierwszego dnia, przy obiedzie, który wraz z hrabią spożywali wspólnie, Marysieńka posłyszała je, aż z przerażenia drgnęła. — Wnet jednak uspokoiła się, ujrzawszy jego oczy, które, mimo, że starał się im nadać wyraz ironiczny, wyrażały wielką dobroć.
Hrabia, który to spostrzegł, uśmiechnął się lekko.
— Pan Gwiżdż — rzekł — jest z przekonania anarchistą i najchętniej wyrżnąłby wszystko i wszystkich! Ale tylko w teorji. Bo w życiu nie napotka pani lepszego i łagodniejszego człowieka. Zgadza się pracować nawet z takim, jak ja, wstrętnym arystokratą! I jest mi w moich studjach historycznych bardzo pomocny, bo trzeba pani wiedzieć, że poświęcam się przeważnie pracom naukowym. Mam wrażenie, że pan Gwiżdż, w gruncie, mnie nawet nie lubi. Prawda, panie Gwiżdż?
Sekretarz w odpowiedzi tylko coś mruknął. Mruknięcie to było niewyraźne, lecz mogło ono oznaczać:
— Trzymam się ciebie, bo nie chcę zdechnąć z głodu! A o naszej „przyjaźni“ lepiej nie wspominaj...
Gwiżdż, w przeciwieństwie do kamerdynera Anto-