Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozejrzała się bezradnie po maleńkiej celce, w której już zapadał mrok długiego zimowego wieczoru, a dwie wielkie łzy spłynęły po policzkach.
Załkałaby spazmatycznym płaczem, gdyby w tejże chwili nie rozległ się zgrzyt zasów u drzwi jej celi. Drgnęła... Widocznie nadchodził dozorca, aby podać posiłek, lub też wydać jakie zlecenie.
Istotnie drzwi się rozwarły, a z za nich zabrzmiał ostry głos:
— Nr. 114 do kancelarji! Wzywa naczelnik!
Marysieńka już wiedziała, że „Nr. 114“ to ona, aresztantka Pohorecka. Lecz w jakim celu miała się stawić u zwierzchnika więzienia?
— Do naczelnika? — powtórzyła z przestrachem, gdyż wszystko obecnie napełniało ją lękiem — Po co?
— Nie moja rzecz! — padła opryskliwa odpowiedź. — Tam się pani dowie! Poprawiwszy machinalnie włosy i obciągnąwszy sukienkę (w najbardziej dramatycznych nawet momentach kobieta pozostaje kobietą Marysieńka podążyła pokornie za dozorcą.
Mijając długi szereg korytarzy, o groźnych kratach i sygnałach alarmowych, rozmyślała nad tem w jakim celu ją wiodą do kancelarji i jaka to nowa przykrość tam ją czeka. Bo tylko spodziewać się może przykrości. A nuż dodatkowe badanie!
Po każdem badaniu czuła się tak, jak gdyby z niej całą wyssano krew. A może sama nie wiedząc o tem, popełniła wykroczenie przeciw przepisom więziennym i za to chcą ją obecnie ukarać? Zamkną do ciemnicy o chlebie i wodzie, bo i o takiem obostrzeniu słyszała Marysieńka.
Drżąc cała przystanęła na progu kancelarji, nie śmiąc podnieść oczu na naczelnika, starszego już mężczyznę, o wojskowej postawie, w ciemno bronzowym mundurze z zielonemi naszywkami.
Lecz ku jej zdziwieniu, naczelnik odezwał się do niej więcej niż uprzejmie.
— Mogę pani powinszować! — rzekł.
— Powinszować? — powtórzyła, nie pojmując.
— Tak! Jest pani wolna! Otrzymałem przed chwilą pismo od sędziego śledczego!
— Wolna? — zawołała, nie wierząc własnym uszom.