Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Den wzruszył ramionami.
— Niema powodu do rozpaczy! — rzekł. — Że Hopkins uciekł? Później go pochwycimy! Wogóle, niezrozumiałe mi się wydają te pogróżki! Więcej on nas powinien się obawiać, niźli my jego!
— Więc co pan zamierza? — rzucił Gwiżdż.
— Udać się, bez zwłoki na górę, tą samą drogą, jakąśmy przebyli i zawiadomić władze! Pani Marysieńka, znalazła się w posiadaniu listu, który, ręczę, wpełni stwierdza jej niewinność a demaskuje wrogów! My, ustaliliśmy istnienie skarbu, a władze policyjne potrafią go zabezpieczyć. Sądzę, że nasza wyprawa powiodła się całkowicie, a ujęcie zbrodniarzy jest drugorzędną sprawą!
— Zgadzam się! — wyrzekła Marysieńka, przyciskając list ukryty za gorsem, niczem klejnot, najcenniejszy. — Zgadzam się z panem... Ale, lękiem napawa mnie ten Hopkins! Czy, nie zgotował nam jakiej zasadzki! W jego tonie brzmiała zbyt wielka pewność siebie!
— Przez złość tak gadał! — oświadczył detektyw. — Jakąż może on nam zgotować pułapkę? Przybył tu sam, w kobiecem przebraniu, wcześniej, aby obejrzeć skarb i jak przypuszczam, część jego ukryć przed towarzyszami! Bo, przecież dopiero koło północy mieli oni wszyscy tu się zjawić! Skoro się przekonał, żeśmy go wyprzedzili, pobiegł po swoich kompanów, aby się z nimi naradzić! Cóż uczynić nam może? Nie zagrodzi kamiennych schodków, wiodących z lochów na górę! A gdy tylko tam się znajdziemy, natychmiast odszukam policyjny posterunek. Mimo największy pośpiech, nie zdąży on stąd wynieść złota, ani drogocennych kamieni!
— Skoro pan tak sądzi...
— Oczywiście! Tylko w drogę! Bo niema chwili do stracenia!
Nie oglądając się teraz poza siebie, przebyli z powrotem las automatów, porozstawianych w sali. Lecz, nie budziły one obecnie ich ciekawości, spieszno im było wydostać się z podziemi. Rychło znaleźli się na zdradzieckim, ruchomym mostku.
Już drzwi, a za niemi oślizgłe kamienne, kręcone schodki.