Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Szukajcie, nic nie znajdziecie! Jeśli, nawet drzwiczki znajdziecie, to nie potraficie ich otworzyć! Bo, mój plan jest lepszy od waszego...
— Psia krew! — zaklął Den. — Co za czelny bandyta! Z jakim gustem, poczęstowałbym go kulką!
Ściskał rękojeść browninga, lecz nie miał pojęcia dokąd strzelać. Tymczasem, teraz rzekłbyś z pod sufitu płynął głos Hopkinsa.
— Poznaliście część tajemnicy i wiecie, kim była siwowłosa dama! Bardzo mi przyjemnie! Przepraszam bardzo, mistress Marysieńkę, że tak późno jej zdradzam ten sekret!
— A bodajeś ty pękł! — mruczał Gwiżdż cicho, mnąc perukę, jakby na niej mógł się zemścić, w braku Hopkinsa.
— Zdołaliście mnie również wyprzedzić — tamten szydził dalej — i w niepojęty sposób z Marsylji przedemną tu się znaleźć? Ślicznie! Nawet, bez planu, wykryć skarb i wyjść cało z różnych pułapek? Jeszcze ładniej! A w szkatułce znajdował się list, adresowany do pani Pohoreckiej? Prawda? Tylko, że to wszystko nie na wiele wam się przyda...
— Ty zbóju! — ryknął Den i niespodziewanie wypalił w ciemności, skąd dobiegał go głos.
Lecz, w odpowiedzi tylko zabrzmiał śmiech.
— Ach, pocóż psuć kule — rozległy się znowu drwiące wyrazy — gdy przydać się mogą na później! Bo, o ile się nie mylę, któryś z dżentelmenów, jakiego nie mam przyjemności znać osobiście, zdenerwował się i wystrzelił! Bardzo nierozsądnie czyni! A teraz, przykro mi, lecz nie mam czasu dłużej z wami rozmawiać! Rychło tu jednak powrócę, a wtedy wyduszę was, jak szczury!
Gwiżdż nie odpowiedział już na te słowa. Gryzł tylko wargi, w bezsilnej złości.
Zaległa cisza. Hopkins spełnił, zapewne, swą zapowiedź i zniknął.

ROZDZIAŁ XVI
OBLĘŻENI.

Spozierali na siebie przez chwilę w milczeniu.
— Co teraz robić? — pierwsza zagadnęła Marysieńka.