Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Drogi Tadeuszu, lub też nieznaną całkowicie, pani Marysieńko!“
Już miała głośno powtórzyć te słowa, gdy wtem Den niespodzianie, zawołał:
— Co to?
Podbiegł na palcach w kierunku drzwi izdebki i jął nadsłuchiwać.
— Ktoś, najwyraźniej chodzi po sali automatów! — wyrzekł po chwili. — Słyszę odgłos kroków! Musiał on nadejść inną, niźli my drogą, tą samą, którą zakradła się Klara, a której nie znamy! Nie podejrzewa naszej obecności w pokoiku i najspokojniej tu się zbliża!
— Co robić?
— Musimy koniecznie zapoznać się bliżej z tym ptaszkiem! Nie przypuszczam, żeby to był ktoś z bandy Hopkinsa! Zagaśmy elektryczne latarki, a gdy otworzy drzwi, zapalimy je niespodzianie! Oślepi go się światłem, obejrzy i tem łatwiej pochwyci!
Błyskawicznie wykonano zlecenie detektywa. W izdebce zapanowały ciemności. Stali teraz w naprężonem oczekiwaniu, tłumiąc oddechy.
W rzeczy samej, z sąsiedniej sali, dobiegały najwyraźniej czyjeś stąpania. Ostrożne, powolne, jakby ten który nadchodził, dobrze wiedział, że sala ukrywa niejedną groźną niespodziankę i umiał się od tych niespodzianek uchronić. I on przyświecał sobie elektryczną latarką, bo przez szczelinę w drzwiach widać było cieniusieńki pas światła.
Pas ten wzmacniał się i rozszerzał coraz bardziej, tuż przed drzwiami rozległy się kroki, a nawet z za nich dobiegł niby cichy pomruk zadowolenia. Snać sądził intruz, że dotarł do celu swej wyprawy i znajdzie się rychło w posiadaniu skarbów.
Ostrożnie uchylał drzwi. Stanął na progu.
— Uwaga! — skomenderował Den — Światło!
Snopy promieni czterech latarek padły nieoczekiwanie na twarz przybysza. Padły, oświetlając ją, aż do najdrobniejszych szczegółów.
— Siwowłosa wiedźma! — wydarł się z gardła Marysieńki okrzyk przestrachu. — Ta, która usiłowała mnie zamordować!
Nie ulegało najlżejszej wątpliwości! Na progu stała