Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rem stał Gwiżdż, wraz z towarzyszami, niby na bezpiecznej wysepce.
— Dość, zabawy! — mruknął i znów nacisnął ukryty w ścianie guzik.
Strzały ucichły, a figury zamarły bezwładnie. A gdy Den wraz z Pohorecką i Sorelem, spozierali na okropne widowisko, przejęci grozą, począł wyjaśniać.
— Genjalny był, naprawdę, twórca tego osobliwego panopticum! Genjalny i dobrze umiał chronić swe skarby! Niejeden mechanik dałby wiele, aby poznać tę konstrukcję i maszyny, wprawiające w ruch zdradzieckie figury! Bo, jak państwo widzieli, o ile nawet śmiałek, przeskoczy szczęśliwie mostek, grożący mu wpadnięciem do studni, kroki jego wywołują ruch automatów, a te doszedłszy do pewnego miejsca, zasypią go szeregiem wystrzałów, których nie sposób uniknąć i musi on ponieść śmierć na miejscu, o ile, przedtem, nie skamienieje z przerażenia, ujrzawszy straszliwy pochód! Tego można uniknąć, jedynie znając dokładnie plan, zajmując miejsca, któreśmy zajęli i naciskając sprężynę, czyniącą nieszkodliwemi, groźne figury...
Zbliżyli się teraz do metalowych postaci i jęli je oglądać. Den ostukiwał je, jakby chcąc odgadnąć sekret ich konstrukcji, a Sorel, snać pragnąc się pomścić za swój niedawny przestrach, pochwycił nawet za podbródek, na pozór uśmiechniętą zalotnie cygankę.
Straszliwe figury przestały być groźne. Lecz czas naglił.
— Ruszajmy, dalej! — wykrzyknął Gwiżdż. — Przódy, wypełnijmy do końca nasze zadanie, a potem możemy zadowolnić ciekawość!
Szli szpalerem automatów, które już nie mogły im wyrządzić żadnej krzywdy. Rychło jednak, skończył się ich szereg, a w ciemnościach wyrosły nowe tajemnicze kontury.
Przystanęli, w niepewności, prócz Gwiżdża.
— To, co obecnie zobaczymy — oświadczył — nie jest groźne! Raczej teatralna dekoracja!
— Tfu, do licha! — zaklął, po francusku Sorel. — Co za koncept, żeby nawet bez potrzeby przystrajać tę salę w podobne maszkary!
— Miało to wszystko na celu — odrzekł Gwiżdż —