Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rów, ongi okien, oraz zarosłe trawą i mchem mury. Opustoszały zamek w świetle księżyca sprawiał niesamowite wrażenie.
Marysieńka nagle drgnęła.
— Au! — zabrzmiał przykry odgłos.
— To nie duch, a puszczyk tylko! — zaśmiał się Den — spostrzegsłszy jej przerażenie. — Ale kto wie, może śród ruin napotkamy i ducha!
Gwiżdż znakomicie musiał wystudjować drogę. Bo, miast skierować się w stronę bramy jak tego należało oczekiwać, skręcił nagle w bok, przebył zarośniętą fosę i dotarł z boku do na pół rozwalonego muru... Widniał tam jakiś otwór.
— Tędy wejdziemy! — oświadczył, niby obejmując nad obecnymi komendę. — Zaraz tu znajduje się korytarz a dalej podziemne przejście!
Posłusznie zastosowano się do jego wskazówki.
Gwiżdż zaświecił latarkę i zarysował się przed nimi długi korytarz.
— Korytarz ten — rzekł — był swego czasu przejściem dla służby! Lecz, wnet natrafimy w nim na pewną wnękę!
O ile w tej wnęce rozkopać ziemię, odsłoni ona drogę do lochów!
Odpis planu, jaki zdążył uczynić sekretarz Wazgirda, musiał być ścisły, bo, w rzeczy samej, rychło natrafili na wgłębienie w murze. Gwiżdż począł pośpiesznie ryć ziemistą podłogę korytarza przyniesioną ze sobą łopatą i wkrótce uderzyła ona o jakiś metalowy przedmiot.
— Kółko! — zawołał. — Znakomicie! Zaraz, pociągniemy za nie!
Istotnie, rozkopana ziemia, odsłoniła dużą zczerniałą kamienną płytę z żelaznym kołem pośrodku.
— Do góry!.
Płyta była ciężka i nie poradziłby jej jeden człowiek. Spocili się porządnie — Gwiżdż, Den, a wraz z niemi i Sorel, gdy podrywali płytę za obręcz, do góry. Marysieńka przyświecała tej robocie latarką. Wreszcie, płyta się wzniosła, odsłaniając duży, okrągły otwór. W nim widniały kręte schodki.
Najłatwiesza część zadania, wykonana! — oświadczył Gwiżdż — temi schodkami dostaniemy się do lochów,