Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gwiżdż już był całkowicie zdecydowany i na pozór spokojny.
— Zechce pan bliżej podejść! — wyrzekł. — A wszystkiego się dowie!
Hopkins, w rzeczy samej, postąpił o krok naprzód, niby zahypnotyzowany.
— Kim pan jest? — wymówił niepewnym głosem. — Skąd pan się tu wziął? Kto zabił Maksa?
Tymczasem Gwiżdż oświadczył ściskając rękojeść browninga.
— Jestem sekretarzem Wazgirda! Tego samego, którego pan w Nizzy otruł, czy też zadusił, mister Hopkins! Zabiłem pańskiego wspólnika, bo na świecie, bodaj, nie było większego od niego potwora! Pana również ten sam los czeka, o ile pan zawoła, lub się poruszy! Ręce do góry!
W oczach Amerykanina odbiła się wściekłość. Posłusznie zastosował się do rozkazu. Tuż przed nim migotała wyciągnięta lufa browninga.
— A teraz, my podyktujemy nasze warunki...
— Słucham! — ochryple wyrzekł Hopkins i jakoś dziwnie błysnął oczami.
— Otóż... — począł Gwiżdż, lecz nie zdążył wymówić następnego słowa, gdy Amerykanin zgiął się nagle wpół i niebywale zręcznie uskoczył do tyłu.
— A, łotrze...
Wypalił, ale już było za późno. Hopkins, z powrotem znalazł się za drzwiami i drzwi zamykał za sobą.
Huknął drugi strzał i kula utkwiła w drzewie.
— Uciekł! — wykrzyknął z rozpaczą Gwiżdż. — Skorzystał z mojej nieuwagi!
Przypadł do drzwi. Po tamtej stronie słychać już było zgrzyt zasuwanych zasów, któremi je zamykano od zewnątrz.
— Nie taka łatwa ze mną sprawa! — rozległ się z za nich drwiący śmiech Hopkinsa. — Jeszcze się spotkamy, kochanku! Wtedy, ty podniesiesz rączki do góry i odwdzięczę ci się, za śmierć rudego Maksa!
Do słuchu Marysieńki i Gwiżdża dobiegł jeszcze odgłos pośpiesznie oddalających się kroków, poczem wszystko ucichło.
Uciekł! — powtórzył głucho. — Obawiam się, że