Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie napróżno rzuca pogróżki i że nasza sytuacja jest bez wyjścia!
— Bez wyjścia?
— Bardzo ciężka! O ucieczce przez okno obecnie niema mowy, bo Hopkins natychmiast powiadomi tę całą bandę i dobrze będą oni pilnowali domu! Pozatem, albo nadbiegną tu całą zgrają, a ja sam jeden im nie sprostam, albo też wymyślą inny jakiś sposób, aby nas usunąć na zawsze!
Marysieńka załamała ręce.
— Czyż niemożebny jest ratunek! Czyż nie znajdzie się uczciwy człowiek, któryby pośpieszył nam z pomocą, posłyszawszy odgłos bitwy!
Lecz Gwiżdż wzruszył tylko ramionami.
— Ludzi uczciwych w tej spelunce niema! Odgłos rewolwerowych wystrzałów dotrze najwyżej do sąsiednich domów i nie wzbudzi niczyjej ciekawości, gdyż zamieszkują je tacy sami bandyci i przywykli do podobnych porachunków! A policjant, powtarzam, o tej porze, w tę przeklętą dzielnicę zapuścić się nie odważy...
— Cóż robić?
Podszedł znowu do drzwi, przekręcił dwukrotnie klucz w zamku i rzekł:
— Co robić? Drogo sprzedać życie! To nam jedynie pozostaje!
A gdy patrzyła na niego rozszerzonemi z przestrachu oczami, wyjaśniał.
— Posiadam pięć kul w browningu oraz zapasowy magazyn! A później...
Znakomicie pojęła. Pojęła, że gdy wyczerpią się rewolwerowe naboje, pozostaną bezbronni, a wtedy tamci łatwo ich pochwycą. Pochwycą, aby nasycić swą zemstę, aby pastwić się nad niemi bez żadnej litości, zwierzęco, okrutnie.
— Panie Gwiżdż... — wyrzekła, podchodząc doń powoli, a na jej twarzyczce zarysowało się nieodwołalne postanowienie.
— Słucham?
— Niech mi pan przysięgnie... Niech pan mi przysięgnie, na to, co ma najdroższego na świecie, że...
— Cóż mam przysiądz?
— Że... że — z trudem ze zbielałych warg biegły wy-