Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXIV.

Jakby za podniesieniem czarodzieja ręki,
Pojawiają się znowu nieznajome wdzięki:
Na polach wsi Łopusznéj — Wyżnia niebotyczna,
Rozciąga się széroka, daleka i śliczna
Swą barwą szafirową; — a zajmując oko,
Mimowolnie w zadumę wprowadza głęboką.
Jest-to góra szczególna, przy któréj tak zwane
I Kiczora i Kluczki z ogromów swych znane
Rozłożyły się dumnie i korzą swe ciała
Przy Wyżni, co nad niemi panią pozostała;
A one, choć wysokie — z obu stron jak dziatki
Przytulają się kornie do niéj jak do matki —
Ale ona ich nie zna, albo znać nie rada,
Burzami tylko na ich proźby odpowiada;
A ten gniéw, tę nienawiść i włościanie czują,
Bo się ich strasznéj kłótni często przypatrują.
„Tam widmo w każdéj nocy po polu się błąka,
„A nigdy do nikogo słowa nie wyjąka;
„Jest-to głowa bez ciała, bez piersi i szyi,
„Podobna swą postacią do dzikiéj bestyi;
„A przecież-to twarz ludzka z nosem i oczami,
„Obrośniona z wszystkich stron długiemi włosami.
„Jest-to głowa nieżywa, jak gdyby odcięta,
„Jak gdyby upiorzyca wzgardzona, przeklęta!