Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zumiał jednocześnie, że lepiej wyznać wszystko odrazu, rzekł tedy znienacka:
— Zgubiłem także ten papier.
Babunia pomyślała chwilę i zrozumiawszy o czem mowa, odparła łagodnie:
— Dobrze, że to mówisz. Skoro się wyzna winę, znowu jest wszystko w porządku. Powiedz teraz, cobyś chciał mieć?
Pietrek mógł teraz zażądać wszystkiego na świecie. Stanął mu w oczach cały jarmark w Mayenfeldzie, gdzie było mnóstwo prześlicznych rzeczy, które podziwiał godzinami, nie mogąc ich posiąść. Cały majątek jego nie przekraczał piątaka, a wszystko kosztowało co najmniej z dwa razy tyle. Były tam śliczne, małe, czerwone piszczałki, wabne scyzoryki, zwane żabobijami, z któremi polować można było po wszystkich krzakach leszczyny.
Stał zamyślony, ważąc, która z tych rzeczy jest godniejszą pożądania. Nagle zabłysnął mu wspaniały pomysł, pozwalający namyślać się aż do następnego jarmarku.
— Chciałbym mieć dziesiątkę! — powiedział stanowczo.
— To wcale nie przesadne życzenie! — zaśmiała się babunia. — Chodźże więc! — dobyła z woreczka wielkiego, nowego talara, położyła na nim dwie dziesiątki i rzekła. — Zróbmy równy rachunek. Słuchaj. Masz tutaj, oto, razem tyle dziesiątek, ile rok ma tygodni. Możesz tedy co niedzielę wydawać po dziesiątce.
— Przez całe życie? — spytał naiwnie.
Babunia wybuchnęła takim śmiechem, że mężczyźni przerwali rozmowę, chcąc wiedzieć, co zaszło. Babunia śmiała się długo, potem zaś rzekła:
— Dobrze, chłopcze! Ten zapis umieszczę w swoim testamencie... Słyszysz, synu?... A potem przejdzie on do twego. Pietrek-koźlarz ma otrzymać dziesiątkę tygodniowo, jak długo będzie żył.